Tag Archives: Argentyna

Barbara Radwańska (National Geographic Traveler)

Tym razem to wpis archiwalny. Przeklejam tutaj, to co kiedyś napisałem i opublikowałem na różnych internetowych forach poświęconych Ameryce Łacińskiej. Sprawa dotyczy tekstu pani Barbary Radwańskiej, opublikowanego chyba we wrześniu 2012 r. w polskim wydaniu National Geographic Traveler.

Ten kuriozalny tekst nosił nazwę „48 godzin w Buenos Aires„. A to, co wtedy, na gorąco, o nim napisałem:

Z dość sporym zażenowaniem przeczytałem przed chwilą tekst o Buenos Aires w polskim National Geographic. Z zażenowaniem, a nawet przerażeniem, bo miałem dobre zdanie o tym piśmie, tymczasem w tekście tym masa bzdur i nieścisłości. Kilka przykładów, po kolei:

Pałac prezydencki zwany „różowym” widać od razu. Róż elewacji był zresztą decyzja polityczna. W ten sposób chciano pogodzić dwie zwaśnione frakcje: unitów, których kolorem był biały, i federalistów – czerwony.

Toż to już dzieci w szkole podstawowej (argentyńskiej), uczą się, że ta wciskana oniegdaj turustom bajeczka jest tylko bajeczką. Kolor różowy ma pochodzenie znacznie bardziej prozaiczne – wziął się od wapna mieszanego z bydlęcą krwią, która to mieszanka była bardzo odporna na wilgoć.

Sama Avenida de Mayo, czyli aleja Majowa, została zbudowana w 1888 r. jako pierwsza nowoczesna arteria miasta. Miała łączyć Plaza del Congreso, gdzie stoi parlament, z pałacem prezydenta na Plaza de Mayo. Tutaj odbywają się tez wszystkie ważne manifestacje, jak ta podczas wielkiego kryzysu w grudniu 2001 czy obecne protesty niezadowolonych weteranów wojny o Malwiny (Argentyńczycy świadomie ignorują nazwę Falklandy). Nie mówiąc o Rewolucji Majowej 1810 r.

Czysty idiotyzm i dowód na bezmyślność autorki. Jak to możliwe aby coś mające miejsce w 1810 r. odbywało się na ulicy wybudowanej 78 lat później. Ktoś może mi to wyjaśnić?

Zanim jednak zalęgnę tu na popołudniowa sjestę, staje w długiej kolejce. Idzie szybko i juz po chwili trzymam w dłoniach ogromna porcje najlepszych w Buenos Aires lodów Freddo.

Niby de gustibus non est disputandum, ale czy ktoś z mieszkająch tutaj osób rzeczywiście uważa Freddo za najlepsze? Przecież to przemysłowa masówka.

W 1952 r. w wieku zaledwie 33 lat Evita zmarła na raka. Na jej grobie zawsze leżą świeże kwiaty.

NA jej GROBIE? Hmmm.

Zresztą to właśnie kwiat z okolic cmentarza stał się kolejnym symbolem miasta. Floralis Genérica ma 23 m i system, który co wieczór zamyka olbrzymie metalowe płatki, a rano je ponownie otwiera.

Kwiat od dwóch lat nie działa. Ani się nie otwiera, ani nie zamyka. Jest nieruchomy.

 

Czeka mnie dłuższy spacer do La Boca – jednej z najbiedniejszych i ponoć najniebezpieczniejszej dzielnicy miasta.

Oj mało pani autorka zna Buenos Aires. Maleńko. Są tu dzielnice przy których La Boca to spokojne miasteczko. Na szczęście turysci raczej tam nie docierają.

 

To tu powstał pierwszy port Buenos, gdzie klecili swoje pierwsze prymitywne domy z resztek drewna, blachy i kolorowej farby. Brakowało czerwonej, kończyli więc malować zieloną czy żółtą, a okna wykańczali niebieska.

Zastanawiam się, czy nie napisać do redakcji National Geographic listu bądź maila. I zasugerować w nim autorce tych bzdur aby sobie poczytała kim był Benito Quinquela. Dowiedzoałaby się, że to dopiero on, bodajże w 1960 r., zaproponował aby domki w La Boca malować na kolorowo. Wcześniej były one jedynie białkowane, bądź smołowane.

 

Nie jestem fanka piłki nożnej, ale wstyd być w Boce i nie zobaczyć stadionu Boca Juniors. To tu zaczynał m.in. boski Diego Maradona.

Oj widać, że pani nie jest fanką piłki nożnej, oj widać. Ale prawdziwym wstydem jest, proszę pani, pisanie o sprawach, o których, najwyraźniej, nie ma pani bladego pojęcia. Diego nie zaczynał w Boca Juniors. Pierwszym zawodowym klubem w którym grał Maradona było Argentinos Juniors, które ma swój stadion zupełnie gdzie indziej – w dzielnicy La Paternal. Dlatego zresztą stadion ten nosi obecnie imię Diego Armando Maradony.

Tym bardziej że podobno po godz. 14 turyści nie są w dzielnicy już mile widziani.

Bez komentarza.

 

Jeśli zapytasz przeciętnego mieszkańca Buenos Aires, gdzie najchętniej spędza niedzielne popołudnia, odpowie, że w Puerto Madero. Dzielnica „Drewniany Port” w 1991 r. przeszła gruntowna rewitalizacje.

Drewniany Port? Od kiedy nazwiska się tłumaczy? A może pani Barbara Radwańska, autorka tych bzdur, po prostu nie wie że nazwa portu nie pochodzi od drewna, lecz od jego promotora – pana Eduardo Madero?
No i jeszcze, że porteños najchętniej spędzają niedziele w Puerto Madero. Tak. A Warszawiacy na Placu Zamkowym.

 

Język: hiszpański, a także guaraní i quichua.

Już widzę jak w guarani lub quichua ktoś się w Buenos Aires dogaduje. Przecież wszędzie, na każdym rogu, te języki w Buenos Aires słychać.

Ręce opadają. I jeszcze jest napisane, że autorka „od lat prowadzi wyprawy po Ameryce Południowej, od Wenezueli po Ziemię Ognistą”. Czyli ona pewnie podobne bzdury turystom opowiada. Nic dziwnego, że ludzie w Polsce nic później o Ameryce Południowej nie wiedzą.
Szkoda tylko, że takie idiotyzmy firmuje National Geographic.

 

W dyskusji, która się wywiązała jeden z jej uczestników wytknął pani Radwańskiej kolejny, przyznaję że niezauważony przeze mnie idiotyzm. Pozwolę sobie zacytować co napisał użytkownik o pseudonimie „Seba”:

Ja ten artykuł czytałem gdy ukazał się on we wrześniowym bodaj numerze Travelera. Nigdy nie byłem (jeszcze) w Argentynie, więc nie wyłapałem tych błędów, o których piszecie. Ale pamiętam, że zwróciłem uwagę na zupełnie inną, nie zauważoną przez Was niedorzeczność. Otóż autorka napisała tam, pisząć o wspomnianym Puerto Madero:

Wciąż w budowie są kolejne inwestycje, w tym dwa parki, stadion, muzea, hotele oraz najwyższa wieża w Ameryce Południowej (235 m).

Jestem architektem więc śledzę co i gdzie się buduje ważnego. Rozumiem więc, że autorka ma na myśli planowany wieżowiec Alvear Tower. Problem w tym, że on nigdy na pewno nie będzie najwyższym budynkiem (BTW – to ma być oczywiście apartamentowiec, a nie żadna „wieża” jak jest w tekście) Ameryki Południowej. Bo przecież już w tym roku w Santiago de Chile zostanie inaugurowany Gran Torre Santiago o wysokości aż 303 metrów, czyli znacznie przewyższający to co planowane jest w Puerto Madero.

Gdy wtedy ten błąd zauważyłem, to pomyślałem sobie: ups, wpadka. Teraz jednak widzę, że nie jedyna. Smutne to w sumie.

 

Bardzo smutne. Pociesza jedynie to, że redakcja National Geographic Traveler dość szybko zareagowała i zdjęła bzdury pani Radwańskiej z internetu. Niesmak jednak pozostał.

 

 

Otagowane , ,

Mateusz Bystrzycki (sport.pl)

Najpierw panu Mateuszowi Bystrzyckiemu z portalu sport.pl należą się podziękowania – bardzo długo nosiłem się z zamiarem otworzenia blogu i dopiero on, dzisiaj, sprawił że ten plan postanowiłem w końcu zrealizować.

Mieszkam w Buenos Aires już od bardzo wielu lat, kontynent znam, wydaje mi się, dość dobrze i od równie wielu lat szlag mnie trafia, gdy w różnych polskich środkach masowego przekazu, czy blogach trafiam na bzdury na temat Ameryki Łacińskiej, a zwłaszcza Argentyny. Zawsze wtedy zastanawiam się kto to, do cholery, pisze? Skąd, do cholery, ci dziennikarze/bloggerzy biorą takie idiotyzmy?

Stąd właśnie tytuł mojego bloga. O tym on będzie. O bzdurach i ich autorach.

I Mateusz Bystrzycki będzie pierwszy. Bo oto na stronach sport.pl znalazł się jego tekst zatytułowany „Niemcy – Argentyna. Boca – River, czyli razem, a jednak osobno„. Wyjątkowy to zbiór fałszywych stereotypów i, najzwyczajniej w świecie, wyssanych chyba z palca, kłamliwych informacji. Choćby ten akapit:

W XIX wieku została przejęta przez włoskich imigrantów, głównie genueńczyków, którzy nadali jej obecny wygląd. Domy były zdobione farbami pozostałymi z malowania statków. Do dziś jest to miejsce barwnej rozmaitości. Prostytutki i stręczyciele mieszają się z ulicznymi artystami.

Ciekawy jestem, jak to „przejęcie” wg. pana Bystrzyckiego wyglądało? Owszem w La Boca zamieszkało na przełomie XIX i XX wieku wielu włoskich emigrantów, w tym wielu z Genui, to prawda. Ale nigdy nie stanowili większości.
Natomiast domy w La Boca NIGDY nie były zdobione farbami pozostałymi z malowania statków. Tradycja malowania ich na krzykliwe, różnorakie kolory jest stosunkowo nowa, pochodzi z drugiej połowy XX wieku i zawdzięczamy ją lokalnemu artyście, Benito Quinqueli, który w 1959 roku skrzyknął sąsiadów i postanowił wprowadzić trochę wizualnej radości do, wówczas, bardzo szarej dzielnicy. Farby nie są ze statku, pochodzą ze sklepu budowlanego. W ich zakupie pomogły wówczas mieszkańcom La Boca władze miasta.
I jeszcze te prostytutki… Kolejny wymysł wyobraźni redaktora Bystrzyckiego. Były w La Boca gdy była to dzielnica dokerów, gdy port Buenos Aires znajdował się w tej części miasta. Ale port definitywnie wyniósł się z La Boca w 1928 roku.
Teraz to dzielnica uboga, ale nie najbiedniejsza. Prostytutki dawno przeniosły się gdzie indziej. I wcale nie jest tak niebezpiecznie jak się to wydaje panu Bystrzyckiemu.

Aha, jeszcze jedna sprawa. Wbrew temu co twierdzi pan Bystrzycki La Boca zwiedzać można przez cały dzień, nie tylko rano. Oczywiście jeśli się ograniczymy do turystycznych okolic Caminito i bulwaru nad rzeką (a właściewie ściekiem) Riachuelo. Nawet wieczorami miejsce to tętni życiem – są restauracje, teatry, ważne centrum kulturalne, krążą turystyczne autokary i jest zawsze wielu mundurowych.

Oczywiście lepiej nie wychylać się poza turystyczną strefę. Ale to zarówno w dzień, jak i w nocy. Ale tez nie ma po co. Tam nie jest już tak kolorowo. Dosłownie i w przenośni.

Otagowane , ,